Mężczyźni torowali drogę kobietom, a kobiety dzieciom. Wszyscy byli mili, uśmiechnięci, każde podziękowanie dodawało energii do dalszej pracy. Popołudnie spędziliśmy pracując w Mongoumbie. Zastała nas ciemna noc, ale nie mogłam liczyć na prąd. Widziałam tyle, na ile pozwalał mi zasięg czołówki – łatwo nie było, ale daliśmy radę. Później zawarliśmy umowę z szefem szpitala. Przynieśliśmy ropę i agregat został uruchomiony, sterylizację dostaliśmy gratis.
W wiosce Gouga, która jest położona niedaleko zbiegu trzech granic: RŚA, Republiki Kongo i Demokratycznej Republiki Kongo, niespodzianka. Wieść o przyjeździe dentysty dotarła do Kongo i właśnie stamtąd przyszła do mnie pacjentka. Pacjenci pokonujący kilkadziesiąt kilometrów, by otrzymać pomoc, to niestety norma. Tak wygląda życie przeciętnego mieszkańca RŚA. Pewnych pacjentów się nie zapomina…
29 marca – święto narodowe w Republice Środkowej Afryki, a ja dostaję zakaz pracy. Jeśli ktoś podkabluje nas żandarmom, będziemy mieli kłopoty i sam proboszcz nam nie pomoże. Do południa byliśmy na misji, ale po południu ruszyliśmy do Pigmejów w Ndobo. Polana, nasz samochód i Pigmeje. Na pace samochodu rozłożyliśmy narzędzia, znieczulenia i leki. Zmieściła się też zawsze uśmiechnięta Ania.
Bliższe spotkanie z równikowym buszem przeżyłam w drodze do Pelengombe. Ponad godzinę maszerowaliśmy wąską ścieżką, przedzierając się na przód. Wszystko, czego potrzebowaliśmy, wsadziliśmy na wózeczek. Niestety po drodze odpadło nam jedno koło z dwóch i czekał nas przymusowy postój. Chłopcy zabrali pudła na głowy (w Afryce nawet dzieci noszą baniaki ciężkiej wody wsparte na głowach) i w drogę. Musiałam utrzymywać tempo marszu, żeby zawsze mieć na oku Severina, inaczej mogłabym utkwić w gęstwinie na dłużej…
Kolejna przygoda to przeprawa pirogą do Bossarangba. Piroga to duża łódź, która powstaje przez wydrążenie jednego ogromnego pnia drzewa. Nasza pomieściła 8 dorosłych osób, rower obładowany bagażami, kartony i metalowe pojemniki na kleszcze i dźwignie. Całkiem sporo, choć widziałam pirogę z pięcioma osobami i trzema motocyklami. Przestałam się dziwić, gdy sama musiałam skorzystać z nietypowego transportu. W Kamerunie zepsuł mi się na dobre rower, którym jeździłam do przychodni. Musiałam wsiąść na motor prowadzony przez
taxi-mana, podano mi rower i tak zapakowani dojechaliśmy do celu. Afrykańczycy są mistrzami pakowania samochodów, motorów i łodzi. Jeśli nam wydaje się, że coś się nie zmieści, oni zawsze znajdą rozwiązanie.
Podróż z RŚA do Kamerunu to kolejna przygoda, której nie zapomnę. Początkowo miałam w planie
przebyć tę trasę drogą lotniczą, ale jestem wdzięczna losowi, że udało się pokonać drogę lądem. Po trzech miesiącach pracy w Bagandou wyruszyłam w długą podróż do Kamerunu. Tuż za stolicą – Bangui – zmienia się pejzaż. Już nie otaczał mnie gęsty las równikowy, który trzeba ciąć maczetą, by zrobić dwa kroki do przodu, ale pojawiła się piękna sawanna. Przez sawannę udałam się na północ do Bouar, gdzie spędziłam majowy weekend. Znów poznałam cudownych misjonarzy, wypiłam najlepszą w życiu kawę w wykonaniu sióstr Włoszek i odwiedziłam pierwszą w RŚA szkołę muzyczną. Odwiedziłam też świetnie wyposażony szpital prowadzony przez siostry z Włoch. Oczywiście miały nadzieję, że kolejne trzy miesiące spędzę w Bouar i będę u nich pracować, ale tym razem byłam tylko przejazdem. Zostawiłam za sobą pagórki i sawannę Republiki Środkowej Afryki, udałam się w dalszą drogę do Kamerunu.
W Garoua Boulaï przekroczyłam granicę. Miasteczko tętni życiem. To tu trafiają uchodźcy z RŚA, to tu kwitnie handel. Kamerun ma dostęp do Atlantyku, gdzie docierają statki towarowe. Dopiero z Kamerunu wszystkie produkty transportowane są do RŚA.
Dalej, pod opieką kolejnych misjonarzy, przez Bertoua dostałam się do Abong-Mbang. W sumie przebyłam 1013 km. Dotarłam zmęczona i szczęśliwa.
Tym razem w Kamerunie czekała na mnie nagroda. Siostra Nazariusza postanowiła zabrać mnie do
Kribi, miasteczka nad Oceanem Atlantyckim. Puste, rozległe, dziewicze plaże. Zero turystów, wspaniałe zachody słońca i ciepła woda. Niedaleko Kribi, przy drodze prowadzącej do Gwinei Równikowej jest wioska Lobe, a w niej atrakcja wybrzeża – wodospad Chutes de la Lobe na rzece Lobe, której wody spektakularnie łączą się z wodami oceanu. Tydzień urlopu pozwolił zregenerować siły do dalszej pracy.
W grudniowy wieczór dobrze jest mieć ze sobą gorące afrykańskie wspomnienia. Obrazy w pamięci, które na szczęście nie uległy jeszcze zatarciu. Mam nadzieję, że do Afryki powrócę…