Na reklamie pasty do zębów z roku 1955 widzimy Mareczka badanego przez pana dentystę. Gwoli wyjaśnienia, reklamowana jest pasta dla dzieci o smaku pomarańczowym – chodzi o rodzaj owocu cytrusowego, o którym w PRL-u słyszano raz w roku w okresie przedświątecznym, że ich transport właśnie płynie statkiem do Gdyni. Potem po mieście szedł hyr, gdzie te pomarańcze zostały jednorazowo „rzucone” i było po sprawie. Dziś pomarańcze po 1,99 zł za kilogram staczające się z piramid w supermarketach ciągle wydają mi się jakimś surrealistycznym snem.
Wracając do Mareczka, jego zmartwieniem nie było to, że jest podejrzanie roznegliżowany podczas badania stomatologicznego (co w 1955 roku zapewne nie wzbudzało niczyjego zaniepokojenia), ale fakt, że ma próchnicę, bo był niegrzecznym chłopczykiem i nie szczotkował. Ale moim zdaniem winą za jego problemy trzeba obarczyć niejakiego Hilarego, a właściwie to, co ówże spłatał parę lat wcześniej. Mareczek, słysząc o Hilarym w mrugającym zielonym oczkiem heterodyny radioodbiorniku, w naiwności ducha sądził, że mowa o dobrotliwym, roztargnionym starszym panu, co w wierszyku Tuwima zgubił okulary. Zgadza się tylko to, że Hilary faktycznie miał pingle (patrz zdjęcie), którymi sumiennie posłużył się do odczytania na plenum KC PPR 13 i 14 kwietnia 1947 roku deklaracji o tzw. „bitwie o handel”, czyli jego nacjonalizacji.