Ze względu na bliską odległość od polskiej granicy (około 90 km) z wielu miejsc w kraju do Berlina można dojechać autem w kilka godzin. Jeśli jednak na miejscu nie zamierzamy używać własnego pojazdu, można skorzystać z komunikacji autobusowej, przede wszystkim połączeń oferowanych przez firmę Flixbus (która niedawno przejęła dotychczasowego lidera na naszym rynku – Polskiego Busa). Autobusami niemieckiego przewoźnika do Berlina dostać się można bezpośrednio z Gdańska, Szczecina, Torunia, Warszawy, Łodzi, Poznania oraz miast położonych w południowej części kraju: Rzeszowa, Krakowa, Katowic, Opola i Wrocławia. Warto dodać, że poza przystankiem końcowym w zachodniej części miasta (dworzec Zentraler Omnibusbahnhof – ZOB), większość autobusów z Polski zatrzymuje się także w porcie lotniczym Schönefeld – dawnym lotnisku komunistycznej części Berlina, obecnie obsługującym niemal wyłącznie tanie linie lotnicze, w tym Ryanair i easyJet (obaj przewoźnicy oferują ponad 50 kierunków). A skoro jesteśmy przy komunikacji lotniczej, wypada zauważyć, że ze względu na geograficzną bliskość nader skromnie prezentuje się siatka połączeń lotniczych między Berlinem i polskimi miastami. Samoloty PLL LOT z Warszawy lądują w głównym porcie lotniczym stolicy – Tegel, natomiast z Krakowa można dostać się na wspomniane lotnisko Schönefeld na pokładzie maszyn Ryanaira. Jeszcze inną (choć relatywnie drogą) opcję dojazdu do Berlina stanowią połączenia kolejowe. Z Warszawy do stolicy Niemiec wyruszają codziennie cztery składy (cena biletu w jedną stronę, zależnie od klasy, wynosi 230 lub 357 zł; czas przejazdu: nieco ponad 6 godzin) a także jeden pociąg z Trójmiasta (cena: 229 lub 355 zł; czas przejazdu: 6 godzin 12 minut).
Zdziwiłby się ten (przynajmniej z młodszego pokolenia Czytelników), kto sądzi, że Berlin nie był dla naszych rodaków swego rodzaju Ziemią Obiecaną. Między 1963 a 1987 rokiem (ze wskazaniem na okres stanu wojennego) samoloty LOT-u (szczególnie te obsługujące trasę z Wrocławia do Warszawy) były porywane 16 razy, a kierunek był prawie zawsze ten sam: zachodnioberlińskie lotnisko Tempelhof. Co niektórzy sugerowali wówczas, by nazwę naszego narodowego przewoźnika odczytywać raczej jako Landing on Tempelhof. Swoją drogą dziś, dekadę po zakończeniu działalności tego portu lotniczego, na jego miejscu pozostało imponujące 300 hektarów zieleni, które decyzją władz miasta służyć będą berlińczykom jako tereny rekreacyjne.
Tuż przed agonią PRL-u, gdy obywatele Polski mogli bez wizy udać się wyłącznie na Węgry oraz do Berlina Zachodniego, właśnie ta „lepsza” część dawnej niemieckiej stolicy była magnesem przyciągającym… Kogo? No właśnie, jeszcze nie turystów, nie biznesmenów, ale m.in. osoby, które na ładnych paręnaście lat popsuły wizerunek Polaka nad Szprewą. Główną grupę odwiedzających Berlin Zachodni stanowili jednak przedsiębiorczy ciułacze, którzy w bliskości enklawy wolnego świata upatrywali szansę na poprawę własnego bytu. Niejeden biznes początków polskiego kapitalizmu wyrósł dzięki „zachodniej marce”, na którą zamieniano szmuglowane w setkach kartony polskich papierosów i inne relatywnie łatwe do zdobycia produkty (ze wskazaniem na …biały ser). Zarobione w ten sposób „prawdziwe pieniądze” były w sklepikach prowadzonych przez Turków czy Jugosłowian wymieniane na tanią azjatycką elektronikę, na którą zbyt w Polsce był w tym czasie niemal nieograniczony. Inna sprawa, że wielu Polaków zdecydowało się na stałe osiąść w Berlinie. Oficjalne statystyki wykazują, że w stolicy Republiki Federalnej mieszka obecnie 102 tys. naszych rodaków (tylu mieszkańców liczy Kalisz lub Legnica), nie uwzględniając tych, którzy mają niemiecki paszport. Pod tym względem ustępujemy tylko berlińczykom pochodzenia tureckiego.
Berlin to Niemcy w pigułce, podobnie jak cała federacja stanowi swego rodzaju patchwork wielu państw. Dość powiedzieć, że Drugą Rzeszę, zjednoczoną w 1871 roku pod berłem Prus, utworzono z połączenia 22 niezależnych organizmów państwowych, w tym 4 królestw (Bawaria, Prusy, Saksonia, Wirtembergia), księstw, landgrafatów oraz wolnych miast. Łączył je język, a dzieliło znacznie więcej – odmienne dzieje, odrębne systemy prawne, zróżnicowany poziom gospodarczy i standard życia poddanych, nierzadko też inne wyznanie i powiązana z tym obyczajowość.
Podobnie Berlin to zlepek powstających w ciągu stuleci podstołecznych miasteczek, które na początku XX wieku zostały wchłonięte przez gwałtownie rozwijającą się metropolię (w przededniu II wojny światowej Berlin liczył niemal 4,5 mln mieszkańców). I choć ogromne zniszczenia ostatniej wojny w dużym stopniu przyniosły kres indywidualizmowi poszczególnych części miasta, roztapiając je w wielkim berlińskim kotle, to różnice w charakterze i wyglądzie 12 okręgów, dzielących się na 96 dzielnic, są nadal zauważalne.
Berlin to wielki, liczący ponad 3,7 mln mieszkańców organizm miejski. Bez wątpienia najlepszym sposobem na pokonywanie dużych odległości między poszczególnymi dzielnicami i atrakcjami jest korzystanie z komunikacji miejskiej. A ta – trzeba przyznać – działa bardzo sprawnie i efektywnie. Jedyną niedogodnością może być ciasnota na niektórych stacjach metra i brak klimatyzacji w wagonikach starszego typu – dotyczy to choćby najpopularniejszej wśród turystów linii U2, która działa od 1902 roku. Bilet jednorazowy na wszystkie środki lokomocji w granicach Berlina (strefy AB), czyli na U-Bahn (metro), S-Bahn (szybka kolej miejska), autobusy i tramwaje (te kursują wyłącznie w granicach dawnego Berlina Wschodniego) to wydatek 2,80 €. Bilet całodniowy (ważny do godz. 03:00 dnia następnego) kosztuje 7 €. Zniżki (cena biletów odpowiednio: 1,70 € oraz 4,70 €) obejmują tylko dzieci i młodzież; na niższą cenę nie mogą liczyć (podobnie jak w muzeach) seniorzy. Zakupiony w automacie bilet należy walidować w małych kasownikach zanim jeszcze wsiądzie się do pojazdu.
Jak w każdym europejskim mieście z dużym potencjałem turystycznym, także w Berlinie można korzystać z usług kilku firm oferujących wycieczki typu hop-on, hop-off (z możliwością wsiadania i wysiadania na dowolnym przystanku). Cena jedno- lub dwudniowego biletu na objazd miasta piętrowym autobusem (najczęściej w otwartym dachem) wynosi – zależnie do firmy i wybranej trasy – od kilkunastu € wzwyż. Rozsądną alternatywę dla tych przejazdów stanowią autobusy miejskie linii 100 i 200 (w większości również piętrowe), których trasy prowadzą do głównych atrakcji miasta usytuowanych pomiędzy Alexanderplatz i Ku’dammem (obowiązuje w nich standardowym bilet).
Gdyby spytać o architektoniczne symbole Berlina, większość z nas wskazałaby dwa (i być może tylko te dwa): Wieżę Telewizyjną oraz Bramę Brandenburską. Drugi z nich nie był częścią systemu obronnego, chroniącego dawny Berlin przed zakusami wrogów, ale elementem zbudowanego nieco później – w XVIII wieku – pierścienia (Berliner Zoll- und Akzisemauer) z 18 bramami, w których pobierano cło. W obecnej formie Brama Brandenburska (Brandenburger Tor) wzniesiona została w latach 1788–1791 przez śląskiego architekta Carla Gotharda Langhansa. Berlin Fryderyka II Wielkiego, podobnie jak stanisławowska Warszawa, był wielkim placem budowy, a powstające wówczas reprezentacyjne budowle na długie lata nadały mu charakter miasta klasycystycznego. W ten nurt wpisuje się też architektura Bramy, luźno wzorowana na propylejach ateńskiego Akropolu – wsparta jest na 12 doryckich kolumnach, a jej zwieńczenie stanowi kwadryga powożona przez skrzydlatą boginię zwycięstwa – Wiktorię. Po wojnie, mimo że Brama wielokrotnie służyła nazistom do celów propagandowych, zdecydowano o jej odbudowie. Sławy zabytkowi przydał podział Berlina – w 1961 roku konstrukcja znalazła się po stronie wschodniej tuż przy Murze w smętnie wyglądającej, pozbawionej zabudowy okolicy. Diametralna zmiana nastąpiła krótko po zjednoczeniu Niemiec – plac Paryski (Pariser Platz), na który otwiera się Brama, zabudowano spójnymi stylowo, choć nazbyt ascetycznymi budowlami (m.in. ambasady USA i Francji, Akademia Sztuk Pięknych, oddział Commerzbanku). Do przedwojennego projektu nawiązuje tylko gmach najsłynniejszego hotelu w mieście – Adlon Kempinski. Mijając plac jesteśmy już na szerokiej Unter den Linden (Pod Lipami), głównej ulicy miasta. Jej nazwa jest nieprzypadkowa – już w XVII wieku trakt z centrum miasta w kierunku zachodnim ocieniały dorodne drzewa lipowe.
Skoro jesteśmy przy najważniejszej ulicy Berlina, warto wspomnieć o posesji pod numerem 70–72. Do 2000 roku mieściła się tam Ambasada RP (wcześniej ambasada w NRD), ale ze względu na zły stan techniczny budynku podjęto decyzję o przeniesieniu polskiego przedstawicielstwa do tymczasowej siedziby na zachodnim krańcu miasta (Lassenstraße 19–21). Wysłużony gmach przestał istnieć, przedstawiono wizualizacje nowej siedziby ambasady i …póki co na tym koniec. Pusty plac, rażący nie mniej niż ubytek w garniturze zdrowych zębów, odgradza od świata zewnętrznego płot z informacjami na temat historii naszego kraju. Szkoda, tym bardziej, że wkrótce półtorakilometrowy odcinek Unter den Linden – od Bramy Brandenburskiej do Wyspy Muzeów – zostanie przekształcony w deptak.
Nazwa wspomnianej Wyspy Muzeów (zespół wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO) tłumaczy wszystko. Przed niemal dwoma stuleciami zadecydowano, by w tej części miasta – w sąsiedztwie rezydencji królów Prus – stworzyć swego rodzaju skarbiec dzieł sztuki. Z berlińskimi muzeami jest jednak pewien kłopot: to nie Paryż, gdzie każdy idzie do Luwru czy Musée d’Orsay lub Madryt – tam swoje kroki wypada skierować do Prado. Stolica Niemiec nie ma jednej najważniejszej placówki muzealnej, która byłaby dla każdego obieżyświata atrakcją z kategorii must see. Na samej Wyspie Muzeów, a dokładniej jej północnym krańcu, działa kilka godnych uwagi placówek, w dodatku brak między nimi wyraźnego podziału na kategorie prezentowanych kolekcji. Najczęściej odwiedzane Muzeum Pergamońskie posiada w zbiorach zabytki sztuki i architektury antycznej, bliskowschodniej i islamskiej, w tym rekonstrukcję imponującego Wielkiego Ołtarza Zeusa w Pergamonie, babilońską Bramę Isztar i bramę targową z Miletu. Niestety, ze względu na remont, który ma trwać aż do 2023 roku, część zabytków (w tym ten najsłynniejszy) nie jest eksponowana. Muzeum im. Bodego przybliża sztukę Bizancjum i eksponuje obiekty europejskiej rzeźby. Słynną Nefretete – popiersie żony faraona Echnatona podziwiać można w Nowym Muzeum. W Starej Galerii Narodowej największe zainteresowanie wzbudza kolekcja francuskich impresjonistów, a Stare Muzeum przyciąga głównie miłośników archeologii. Bilety do każdego z muzeów kosztują 12 €, natomiast jeśli znajdziemy czas, lepiej skorzystać z łączonego biletu do wszystkich placówek na Wyspie Muzeów – jego koszt wynosi już tylko 18 €.
Także na Wyspie Muzeów wznosi się imponująca świątynia luterańska, znana powszechnie pod nazwą Berliner Dom. Wbrew nazwie nie jest to katedra – tę funkcję pełnią wspólnie dwie inne świątynie. Pierwszy kościół stał w tym miejscu już w wieku XV, ale pomimo późniejszej rozbudowy uznano, że nie jest dość reprezentacyjny jak na potrzeby cesarstwa. Na osobiste polecenie Wilhelma II pochodzący z Pszczyny Julius Raschdorff wzniósł więc – w latach 1895–1904 – imponujący gmach odwołujący się do tradycji architektonicznej włoskiego renesansu. Świątynię (wstęp: 7 €) nakrywa ogromna kopuła, a całość założenie dopełniają cztery wieże w narożach. W krypcie „katedry” złożono ciała 94 członków panującej w Prusach dynastii Hohenzollernów. Dodatkowo na bębnie kopuły zainstalowano tarasy widokowe, z których podziwiać można centrum Berlina.
Atrakcją, z której korzysta wielu turystów są rejsy po Szprewie, Haweli oraz berlińskich kanałach. W letnie dni na akwenach Berlina pływa nawet 100 różnej wielkości statków turystycznych. Za liczbą jednostek i firm z tej branży idzie mnogość oferty: od godzinnej przejażdżki (cena od 12 €), rejsu ze słodkim poczęstunkiem lub kilkudaniowym obiadem po przejażdżki nocą i prywatne rejsy. Warto wspomnieć, że Niemcy to państwo o najlepiej rozwiniętej żegludze śródlądowej w Europie i z nabrzeży w okolicy Berliner Dom (gdzie rozpoczyna się wiele rejsów) dopłynąć można, bez konieczności przesiadki, m.in. nad Bałtyk oraz Morze Północne. Rejs po Szprewie to znakomita okazja, by z innej perspektywy przyjrzeć się m.in. berlińskiej architekturze XXI wieku. Nad brzegami rzeki – od Wyspy Muzeów po oddany do użytku w 2006 roku Główny Dworzec Kolejowy – ulokowano wiele postmodernistycznych gmachów administracji rządowej. Jest tu m.in. urząd Kanclerza Federalnego – wzniesiony ze stali i szkła efektowny kompleks o powierzchni ośmiokrotnie większej niż Biały Dom. Co ciekawe, Angela Merkel nie korzysta z prywatnych apartamentów dostępnych dla kanclerza, lecz wynajmuje mieszkanie w jednej z uliczek w pobliżu Berliner Dom.
Nad Szprewą (a zarazem niemal na tyłach Bramy Brandenburskiej) znajduje się również siedziba parlamentu Republiki Federalnej, czyli Reichstagu. Potężny neorenesansowy gmach z końca XIX wieku został odbudowany po zniszczeniach wojennych, a w ostatnich latach zyskał piękną szklaną kopułę zaprojektowaną przez Normana Fostera. Dziełu brytyjskiego architekta przyjrzeć się można z bliska – przez dużą część dni w roku dla publiczności dostępna jest (w godzinach 08:00–24:00) kopuła oraz tarasy widokowe na dachu parlamentu. Wstęp jest bezpłatny, ale niezbędna jest wcześniejsza rejestracja online.
Berlin XXI wieku to także okolice Placu Poczdamskiego. Jeden z najważniejszych punktów na mapie przedwojennego Berlina zdaje się coraz bardziej odzyskiwać swoją dawną pozycję. W wyniku działań wojennych zabudowa Potsdamer Platz praktycznie przestała istnieć, dodatkowo wytyczona na placu granica sektorów amerykańskiego, brytyjskiego i radzieckiego sprawiła, że stał się on (aż do zjednoczenia Niemiec) martwą strefą. Wzniesione na placu w ostatnich latach biurowce nie robią wrażenia pod względem wysokości (są znacznie niższe niż wiele warszawskich drapaczy chmur), a raczej pięknych, pełnych harmonii i lekkości form. Duża w tym zasługa czołowych światowych architektów, którym powierzono poszczególne projekty, takich jak Włoch Renzo Piano czy Amerykanin Helmut Jahn. Warto dodać, że w pobliżu placu znajdują się biura, sale kinowe i konferencyjne centrum Festiwalu Berlińskiego – jednej z najbardziej prestiżowych imprez świata filmu na świecie.